Najczęstsze błędy blogerów i managerów od social media

0
1944
błędy blogerów

Coraz więcej blogów oraz kont na portalach społecznościowych jest zakładanych po to, by stały się źródłem dochodu dla swoich właścicieli. Jest to oczywiście możliwe i realne do spełnienia, jednak nie każdemu osiągnięcie takiego celu się udaje. Mówi się, iż najlepsi zarabiają krocie, a duże firmy same przychodzą z prośbą, aby w umiejętny sposób wspomnieć o nich na blogu w zamian za solidną gotówkę. Nie są to bajki, blogosfera, portale społecznościowe to miejsca, dzięki którym naprawdę można się wybić jako osoba, jako firma czy też marka. Publikowanie w internecie – w każdej formie, np. strona firmowa, blog, konto na Facebooku, Twitterze, Instagramie – może służyć idei e-commerce, czyli sztuce elektronicznej sprzedaży. Istnieje wiele poradników jak zarabiać dzięki globalnej sieci, jednocześnie warto także zastanowić się nad tym czego na pewno nie robić by móc zarobić. Sprawdźmy zatem listę najczęstszych błędów popełnianych przez blogerów i managerów od social media. Tutaj naprawdę warto uczyć się i wyciągać wnioski z błędów innych osób.

Stoliczku nakryj się?

W bajce o magicznym stoliczku mamy do czynienia z niewidzialną materią, siłą sprawczą, która pozwala na osiągnięcie szybkiego, zadowalającego  efektu bez wysiłku. Tego samego z pewnością chcieliby niektórzy blogerzy, wszak któż by pogardził osiągnięciem szybkiego efektu małym nakładem sił? Tymczasem sprawa nie jest taka prosta. Aby móc zarabiać na blogu  lub stronie internetowej, najpierw należy skupić wokół siebie fanów. Dla jednych będą to docelowi klienci dla drugich grono czytelników, którym można proponować treści reklamowe danej firmy czy innego podmiotu. Wielu blogerów szybko zraża się i traci zapał do pracy, właśnie z tego względu, iż nie każdy może doświadczyć szybkiego efektu. Aby przywiązać do siebie grupę odbiorców, najpierw należy ich zachęcić, zafascynować i wreszcie przyzwyczaić do stałych odwiedzin.  Recz jasna, nie można im niczego nakazać, my jako blogerzy musimy sprawić, by nasi potencjalni klienci lub czytelnicy sami chcieli zaglądać na nasze strony, aby zechcieli polecać znajomym to konkretne miejsce w sieci. Wszystkich nastawionych na łatwy zarobek należy od razu uprzedzić – niczego nie osiągniemy bez wysiłku. Odpowiednio aktualizowana strona, dynamiczne i ciekawe konto na Facebooku  lub innym medium społecznościowym to rzecz całkiem możliwa do realizacji, jednak sukces zawsze będzie okupiony wieloma godzinami pracy intelektualnej po to by dostarczyć czytelnikom atrakcyjne treści.
Wniosek jest prosty, należy uczciwie i solidnie zabrać się do pracy, oczekiwanie na szybki efekt i modlitwa w intencji szybkiego przeskakiwania licznika w statystykach bloga czy na fanpage’u naprawdę niczego nie da. Na dobrą sprawę, mówiąc kolokwialnie, warto sobie odpuścić koncentrowanie na liczniku odwiedzin przez pierwsze miesiące prowadzenia strony czy bloga. Na pewno zaoszczędzimy sobie rozczarowania i frustracji, natomiast radość będzie ogromna po czasie, gdy okaże się, iż nasz projekt zaczyna się rozkręcać! Należy zdawać sobie sprawę, iż potencjalni czytelnicy wolą dołączać (np. jako fani na Facebooku lub jako tak zwani followersi na blogu czy Twitterze) wtedy gdy widzą, iż to miejsce w sieci żyje, od dawna jest budowane i uzupełniane. Startujące dopiero strony zwykle nie cieszą się powodzeniem, gdyż tak na dobrą sprawę jeszcze nie wiadomo czy coś z tego będzie czy też nie.

 

Przerost formy nad treścią

Sporym błędem wielu blogerów jest doprowadzenie do sytuacji, kiedy sama oprawa bloga albo uroczysty, oficjalny ton publikowanych treści znacznie przerasta wartość merytoryczną. Czytelnik, który spędził kilka krótszych lub dłuższych chwil nad zgłębianiem tekstu może zadać nieprzyjemne pytanie: 'no dobrze, ale o czym właściwie jest ten artykuł?’. Warto tu odróżnić pustą krytykę od szczerego zdegustowania faktem, iż poświęciło się czas na czytanie jakichś mało sensownych banałów itd. Czytelnicy często dają kolejne szanse blogerom wracając w to samo miejsce, pod warunkiem, iż taka sytuacja nie zdarza się często. Niestety w blogosferze wartościowa warstwa merytoryczna nie zawsze jest priorytetem autorów publikujących dane treści, a szkoda!

 

Czy ktoś tu jeszcze żyje?

Kolejny błąd blogerów oraz właścicieli kont w portalach społecznościowych (nastawionych na ewentualne zyski) , to grzech zaniechania. Może on wynikać z faktu, o którym wspominamy powyżej – gdy nie przyjdzie szybki efekt w postaci wielu czytelników, fanów lub klientów, autor szybko zniechęca się do pracy, uznaje ją za bezsensowną, skoro nie ma dowodów, iż odbiorcy doceniają pierwsze kroki autora. Bardzo optymistyczne podejście do przedsięwzięcia zamienia się niestety w słomiany zapał, blog lub inne miejsce w sieci doświadcza porzucenia przez właściciela. Nie zawsze oczywiście dochodzi do zupełnego zaniechania prac, często mamy do czynienia z obniżeniem nakładu czasowego na rzecz rozwoju strony, bloga itp. Nowe wpisy zaczynają pojawiać się coraz rzadziej, w dużych odstępach czasu. Z badań nad zachowaniami internautów wynika, iż  kilkakrotne odwiedzenie danego miejsca, np. bloga i zetknięcie się z brakiem nowych treści, zwykle kończy się z wykreśleniem takiego miejsca z listy odwiedzanych stron przez danego internautę. Osoby zawiedzione brakiem wpisów na blogu o danej tematyce, w naturalny dla siebie sposób, zameldują się jako wielbiciele u konkurencji, gdy ta w satysfakcjonujący sposób sprosta ich wymaganiom.

Jeśli nawet chwilowo nie mamy czasu, albo chęci i serca do prowadzenia bloga czy fanpage’a, warto zmusić się do zamieszczania w niewielkich odstępach czasu chociaż kilku zdań, po to by czytelnik wiedział, iż miejsce  (może akurat trochę wolniej, ale jednak) nadal się rozwija. Zawsze daje to pewną nadzieję na przyszłość!

 

Mamy ciebie dosyć!

Odwrotną sytuacją dla grzechu zaniechania jest grzech zarzucenia treściami swoich czytników. Innymi słowy – co za dużo to niezdrowo. To stare porzekadło ma w sobie wiele racji i wręcz idealnie może odnosić się do czasów, w których króluje blogosfera i Facebook. Z jednej strony logicznym jest, iż warto przypominać o swoim istnieniu, o swoim produkcie, usłudze itd., szerszej grupie czytelników, jednak należy zachować zdrowy umiar, gdyż zbyt nadmierne narzucanie się sprawi, iż internauci zaczną omijać nas szerokim łukiem. Dobrym przykładem jest pewien bloger i autor wpisów na Faceboku, który z wielkim zapałem zabrał się za coachowanie internautów w dziedzinie rozwoju osobistego, motywowania ich do pracy, do działania i wreszcie do porzucenia raz na zawsze lenistwa. Wielu internautów z czasem zaczęło doceniać ciekawe techniki motywacyjne, licznik fanów na FB rósł w imponujący sposób. Taki obrót sprawy zmotywował coacha, do jeszcze intensywniejszej pracy, ale wpadł on w pewną zasadzkę, zarzucił treściami swoich czytelników do tego stopnia, iż liczba tzw. lubiących i subskrybentów newslettera  zaczęła spadać. Pod jednym z wpisów pojawił się komentarz mniej więcej takiej oto  treści:  'Chwileczkę, w jaki sposób mam się maksymalnie skoncentrować na pracy i w jaki sposób mam być zmotywowany do działania, gdy ciągle przeszkadzasz mi w tym, abym mógł w ogóle  się skupić na pracy? Ciągle wyskakują mi powiadomienia o nowych treściach, nie za dużo tego?’. Wielu internautów reaguje podobnie, z czasem przestaje obserwować strony czy konta na Facebooku gdy wpisy danego użytkownika pojawiają się zbyt nagminnie i nie ma tu znaczenia czy to dobre jakościowo treści czy też nie. Nawet potencjalnie ciekawe i wartościowe notki mogą być uznane za niewarte uwagi, gdy ktoś zirytuje się faktem, że dany użytkownik zaśmieca stronę główną.

Jest to dowód na to, iż nie należy przesadzać, gdyż łatwo zmęczyć czytelnika / fana  / klienta swoimi treściami. Optymalnie powinno się umieszczać ok. 2 – 4 wpisów tygodniowo. Taka ilość nie jest uznawana ani za małą, ani za dużą. W takim układzie z pewnością nikt nie pomyśli, iż miejsce nie jest aktualizowane ani też, że autor notorycznie śmieci.

 

Błaganie o lajki

Magiczny zwrot i opcja 'lubię to’ bardzo często jest uznawana za dowód sympatii, za fakt docenienia autora, albo docenienia danego wpisu. To naturalne, iż osoby publikujące wpisy, lubują się z dowodach uznania w oczach czytelników. Nie ma w tym nic dziwnego, jest to przecież wirtualna, ale jednak również namacalna nagroda za włożony trud, wysiłek, czas itd. Niestety jednak osoby publikujące treści w dosyć nachalny sposób starają się wymusić na czytelnikach owych dowodów sympatii. Jeśli przy okazji każdego wpisu czytamy prośbę (a czasem wręcz błaganie) o pozytywny komentarz lub polubienie treści, to wówczas może pojawić się w naszym odczuciu nuta poirytowania. Skoro autor tak bardzo zabiega za każdym razem o dowody sympatii, to może ma problemy z akceptacją samego siebie? Może jest tak próżny, iż jego paliwem jest pławienie się w dowodach uznania? Sami przyznacie, iż nie wygląda to najlepiej, prawda? Oczywiście, że warto czasem podpytać co czytelnicy sądzą o danym wpisie, lub zastosować bardzo powszechne zdanie 'Podoba Ci się? To łapka w górę!’, jednak cała magia polega na bardzo subtelnym i niezbyt częstym żądaniu dowodów wirtualnej miłości i wielkiego uznania.

 

Praca odtwórcza i pożyczona własność intelektualna

Kolejny błąd blogerów i zapalonych facebookowiczów – rozpowszechnianie treści, które nie są ich autorstwa. Wieczne powoływanie się na czyjeś zdanie, nagminne umieszczanie cytatów może sprawić, iż czytelnicy wreszcie zaczną zadawać  pytanie: 'A czy ty, drogi autorze, nie masz absolutnie nic do powiedzenia? Tak od siebie, z głowy, z serca…?’. Na dobrą sprawę po co czytać kogoś, kto tylko powołuje się na innych, wówczas naturalnym jest, iż lepiej dotrzeć do samego źródła, iż korzystać z usług blogera – pośrednika. Na Facebooku istnieje wiele kont, których głównym zadaniem jest proponowanie znalezionych przez autora treści w innych miejscach sieci. Jest to pewien sposób na zaistnienie, na dostarczenie czytelnikom całego kompendium i przekroju wiedzy na dany temat, takie wszystko w jednym, ale na dłuższą metę jest to jedynie praca odtwórcza. Pożyteczna, ale jednak zawsze odtwórcza. Jeśli autorowi, właścicielowi konta w portalu społecznościowym zależy na tym, by być kimś więcej niż zwykłym pośrednikiem, powinien samodzielnie rozwijać swoją wiedzę, aby w końcu stać się źródłem wiedzy dla innych.

Kolejna sprawa to kwestia przywłaszczania sobie treści. Chodzi tu o kopiowanie i podpisywanie swoim nazwiskiem. Jest to rzecz o wiele bardziej naganna, niż ta która została opisana nieco wyżej. Bycie propagatorem cudzych treści z podaniem źródła wydaje się tu być zwykłą, normalną czynnością. Co innego kradzież! Warto pamiętać, że prędzej czy później,  w komentarzu lub drogą mailową, można zarobić wiele nieprzyjemnych kilka słów na temat kradzieży czyjejś własności intelektualnej.

Warto skorzystać z pewnej rady, jeśli chcemy o czymś napisać, a nie mamy zielonego pojęcia na ten temat, to warto sobie poczytać, zredagować coś własnymi słowami. Idąc na łatwiznę i kopiując szybko możemy pogrzebać swoje szanse na dobrą opinię czytelników. Amatorzy plagiatów czasem są wręcz piętnowani w wirtualnym świecie.

 

Piąteczek, Misiaczki!

Czytając poniedziałkowe oraz piątkowe wpisy na portalach społecznościowych lub blogach, można dojść do wniosku, iż pierwszy roboczy dzień w tygodniu jest istnym nieszczęściem i katastrofą, natomiast piątek to co innego, to czas na płytką rozrywkę i błogą przyjemność. Coraz częściej pojawiają się głosy ze strony czytelników, iż takie puste naładowanie się negatywnymi lub bardzo pozytywnymi treściami wpływa niezbyt korzystnie na nasze samopoczucie i brak chęci do działania. Jeśli dostarczymy sobie kilku, kilkunastu wpisów od samego rana, gdzie naoglądamy się zdjęć słodkich kotów pod kołdrą lub na leżaku z podpisem 'jak to, już poniedziałek?!’ albo 'Poniedziałek. Nie wstaję.’, to czy mamy w ogóle szansę na dobry humor i motywację do pracy? Wielce wątpliwe. Błędem wielu blogerów i autorów firmowych kont na FB jest właśnie umieszczanie takich demotywujących drobiazgów, nic nie znaczących i nie dostarczających w żaden sposób wartościowych treści. Tym bardziej, iż wielu autorów ma spore inklinacje do tego, by opisywać działalność swojej firmy w taki sposób, by uzmysławiać swoim czytelnikom i klientom wielką pasję do działania i niesienia pomocy poprzez sprzedaż danego produktu. W takim razie jednocześnie jestem załamany tym, że już poniedziałek i muszę iść do pracy na którą nie mam ochoty, a z drugiej informuję o wielkiej pasji do swojej branży, do sprzedaży danego produktu itd. Niestety inteligentny czytelnik uzmysłowi sobie niespójność i nieszczerość autora takich wpisów. Albo wspomniana pasja jest kłamstwem, albo po prostu śmiecimy i zawracamy głowę byle czym – w tym przypadku informowaniem o oczywistości jaką jest nastąpienie poniedziałku po niedzieli. Zapewne jedno i drugie nie wpływa pozytywnie na wizerunek osoby, firmy itd.

 

Walka z komentarzami

Błędem wielu blogowiczów jest zbyt intensywna cenzura komentarzy. Niektórzy wychodzą z założenia, iż to ich miejsce w sieci, a jeśli komuś się nie podoba, to przecież nie musi być stałym czytelnikiem. Komentarze nieprzychylne są kasowane, a pozostają często tylko te miłe i przyjemne. Czy to dobrze świadczy o autorze wpisów? Na ten temat od dawna trwa wymiana zdań pomiędzy właścicielami blogów oraz czytelnikami. Niektórzy są zdania, iż usuwanie negatywnych komentarzy jest brakiem dystansu i słabością autora, z drugiej strony umieszczanie anonimowych opinii jest leczeniem kompleksów lub próbą zwykłego, niestety czasem bardzo ordynarnego, wyżycia się przez użytkownika/czytelnika.

Niektórzy uważają, iż najlepszym sposobem na radzenie sobie z negatywnymi komentarzami jest nie reagowanie na zaczepki, gdyż to właśnie taka reakcja może być motorem napędzającym tak zwanych hejterów.  Sytuacja idealna to taka, kiedy pojawiają się w sposób stały pozytywne i neutralne komentarze bez osobistych wycieczek w stronę autora, jednak w sytuacji gdy sieć daje względną anonimowość, łatwo ulec pokusie zrobienia komuś przykrości.

Co powinien robić bloger jeśli decyduje się na umieszczenie na swoim blogu modułu pozwalającego na komentowanie wpisów? Przede wszystkim powinien przygotować, się iż spotka się w przyszłości nie tylko z dowodami zachwytu, ale także z brakiem szacunku, zwykłym chamstwem czy chociażby z obecnością męczących malkontentów czepiających się każdego zdania. Jeśli uznamy, że możemy wykrzesać w sobie trochę dystansu do samych siebie i swojej internetowej działalności, to warto podjąć wyzwanie.

Błędem na pewno będzie kasowanie wszystkich nacechowanych negatywnie komentarzy, takie działanie zwykle nakręca złośliwców, albo przynajmniej irytuje osoby, które zechciały pozostawić kulturalny i konstruktywny pogląd niekoniecznie zgodny z poglądem autora. Zbyt ostra cenzura powoduje odpływ czytelników w miejsca podobne, w których daje się  im  możliwość swobodnej dyskusji.

Prowadząc bloga czy fanpage łatwo o popełnianie błędów, jest to sprawą naturalną i jak najbardziej ludzką. Sztuka jednak w tym, by uczyć się na błędach, próbować unikać sytuacji, które skazują dobrze zapowiadające się miejsce w sieci na szybkie i niechybne niepowodzenie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj